środa, 3 października 2012

Za każdym razem kiedy kończę pisać posta mam nadzieję, że będzie to ostatni jaki dodaję jako kobieta niepłodna. Być może dlatego jest mi tak trudno się zebrać, żeby zacząć pisać nowego.
Ostatnim razem pisałam tuż przed badaniem poziomu progesteronu w pierwszym cyklu z CLO. Niestety dawka 50 mg na mnie nie zadziałała i nie doszło do owulacji. Tak samo było w drugim cyklu. W trzecim cyklu dostałam zalecenie od mojej pani Doktor (listownie oczywiście), żeby brać dawkę 100mg. Postanowiłam brać jedną tabletkę rano i wieczorem. Przesunęłam też sobie dzień pierwszej tabletki z 2 dnia cyklu na 3. W tym cyklu po raz pierwszy  progesteron wskazał owulację,  wykres temperatury pięknie poszybował do góry, w środku cyklu bolało mnie mocno podbrzusze, śluz miałam płodny i było go bardzo dużo. Chociaż nie miałam USG, to jestem prawie w 100% pewna, że owulacja była. Moja pierwsza owulacja przez ten cały czas kiedy się obserwuję! To dziwne,  bo w środku cyklu (jeszcze przed owulacją) dopadły mnie silne mdłości, które pojawiały się zaraz po wstaniu z łóżka - może mój organizm był zszokowany tym co się dzieje wewnątrz. Zaraz kiedy przeszły mi mdłości, zaczęły boleć mnie sutki i tak już bolały do końca cyklu. Skok temperatury miałam w 19dc, a od 26dc zaczęło boleć mnie podbrzusze. Z każdym dniem było coraz gorzej, były to takie bardzo bolesne skurcze, które łapały mnie znienacka. Kiedy trwało to już dość długo zaczęłam się bać, że zostałam przestymulowana (w końcu dawka CLO większa). W 31dc postanowiliśmy z M pojechać do polskiego ginekologa w Londynie, do którego planowaliśmy jechać na monitoring w następnym cyklu. Ginekologa tego polecała mi jedna z przyjaciółek na 28 dni. Trochę miałam co do niego wątpliwości, bo w sieci można poczytać o nim poza dobrymi opiniami również te złe, ale w końcu nikt nie dogodzi każdemu. Okazał się bardzo fajnym człowiekiem. Spędziliśmy u niego w gabinecie godzinę. Zrobił mi USG uspakajając mnie, że jajniki nie są przestymulowana, okazało się również, ze grubość endometrium mam prawidłową. Bardzo dużo mi wytłumaczył. Powiedział też, że od elektrokauteryzacji się już odchodzi (to dziurkowanie jajników), bo nie dowiedziono, że ma to jakikolwiek wpływ na zwiększenie płodności, a nawet może doprowadzić do uszkodzenia jajników. Jedyne co pomaga przy takich zabiegach, to przepuszczanie kontrastu przez jajowody i jeśli ktoś miał je sklejone, to po rozklejeniu jego szanse na ciążę się zwiększają. Przepuszczanie kontrastu jest też przecież wykonywane podczas badania HSG, dużo mniej ingerującego w ciało niż laparoskopia. Lekarze, którzy wykonują elektrokauteryzację jajników robią to dla pieniędzy, bo skoro ich klinika oferuje taki zabieg, to czemu mają nie skorzystać.
Pan Doktor kazał kontynuować CLO w następnych cyklach, a dla wyregulowania cykli dał mi Cyclogest (to naturalny progesteron, który mam brać w drugiej fazie cyklu). Mówił, że najlepiej byłoby cykle monitorować, ale skoro mieszkamy daleko, to kazał przyjechać za 3 miesiące.
Na mój ból podbrzusza powiedział, że może być to spowodowane CLO, bo w końcu nie jest on obojętny dla organizmu. Cykl trwał 33 dni.
Ponieważ badanie progesteronu wykryło owulację, to pani Doktor z kliniki stwierdziła, że już w następnych cyklach nie trzeba kontrolować i po prostu dalej mam łykać CLO - jak witaminki...
Kolejny cykl jednak moim zdaniem był bezowulacyjny, bo skok temperatury owszem nastąpił, ale dopiero po wzięciu Cyclogestu (który u mnie podnosi temperaturę).  Chciałam się umówić na monitoring u doktora z Londynu, ale akurat wypadało to w czasie Olimpiady i nie sposób byłoby się tam dostać, więc przełożyliśmy monitoring na następny cykl. Cykl trwał 28 dni.
Kolejny cykl, który miał być piątym z CLO jednak nim nie był, bo kiedy chciałam się umówić na monitoring do Polskiego lekarza w Londynie, okazało się, że jest na ponad miesięcznym urlopie w Polsce..., więc postanowiłam, że sobie odpuszczę ten cykl, skoro bez monitoringu i tak nie będzie wiadomo czy CLO na mnie zadziała. Ogólnie przestałam myśleć o dziecku i było mi już wszystko jedno - co będzie to będzie. Skoku temperatury nie było, więc okazuje się, że "samodzielnej" owulacji pewnie nigdy nie będę miała i żeby ją mieć muszę się wspomagać tabletkami. Postanowiłam nie brać Cyclogestu i czekać aż cykl sam się skończy.
W międzyczasie byłam też u GP w sprawie mojej cały czas pogarszającej się cery. Już ponad 2 lata temu byłam w tej sprawie u dermatologa w Polsce, który przepisał mi wtedy antybiotyk (dokładnie Izotek), ale wtedy już od półtora roku staraliśmy się o dziecko, a przy tym leku trzeba stosować antykoncepcję i kilka miesięcy po zakończeniu kuracji też trzeba odczekać, bo ten antybiotyk uszkadza płód. Po podsumowaniu wszystkiego wychodziło około roku przerwy w staraniach. Razem z M podjęliśmy decyzję, że nie będę brała leku i staramy się dalej. Wtedy nie wiedziałam, że to dopiero początek naszych starań - cały czas miałam nadzieję, że jest już bliżej niż dalej. Z czasem moja skóra pogarszała się coraz bardziej, ale ważniejsze było dla mnie dziecko niż ja sama. Teraz jednak znalazłam się w takim momencie, że po prostu wstydzę się już pokazywać ludziom i makijaż już nie pomaga, a z drugiej strony nie wierzę też, że w najbliższym czasie uda mi się być mamą. Dlatego podjęłam (razem z M) tak trudną decyzję i postanowiłam po 3 latach i 8 miesiącach bezowocnych starań, zrobić coś dla siebie.
GP skierował mnie na badanie krwi, a potem do dermatologa. Powiedział, że prawdopodobnie dostanę właśnie Izotek (tylko o innej angielskiej nazwie). Na wizycie u dermatologa okazało się jednak, że on najpierw wolałby mi dać tabletki antykoncepcyjne, które czasem pomagają właśnie na trądzik, bo ten antybiotyk jest strasznie silny i wolałby mi go nie dawać. Powiedział, że wyśle list do GP i mam się umówić na wizytę, żeby tamten wypisał mi receptę na Diane. Jednak ja się trochę podłamałam, bo jakoś nie wierzę, że tabletki antykoncepcyjne mi pomogą... Pomarudziłam trochę, że my się staramy o dziecko i chciałabym pozbyć się tego jak najszybciej, żeby powrócić do starań. Powiedział, że w sumie to może mi dać jeszcze maść i tak w ogóle to że on sam wypisze mi receptę, bo z tym moim GP się zna i zaraz do niego zadzwoni. Wypisał mi receptę na te antykoncepcyjne i na maść Differin. Mam do niego przyjść za 3 miesiące na kontrolę i jeśli nie będzie widać poprawy, to dopiero wtedy przepisze mi ten antybiotyk.
Jak na razie z M ustaliliśmy, że termin ponownych starań to kwiecień 2013, tak żeby w 2014 urodziła się dzidzia. Czyli przerwa wynosi 6 miesięcy.
Miałam nie brać Cyclogestu, ale ze względu, że cykl się przeciągał, a ja od nowego miałam zacząć brać Diane, to chciałam, żeby nowy cykl zaczął się jak najszybciej. Od 38 dc przez 5 dni brałam Cyclogest. Oczywiście zaraz po jego wzięciu temperatura poszła w górę i wyglądał jak owulacyjny, ale to tylko taka zmyłka. Cykl trwał 46 dni - pewnie gdyby nie Cyclogest to byłby kolejny tasiemiec.
30 września 2012 zaczął się pierwszy "odkładany cykl" z Diane.
Jeśli chodzi o IVF, to znaleźliśmy klinikę w Anglii, gdzie moglibyśmy zabieg wykonać - drożej oczywiście niż w Polsce, ale taniej niż jak ostatnio pisałam w Hiszpanii - tamto to była jakaś porażka i nieporozumienie ;) Jednak im dłużej o tym myślę, to tym dalej mi do tego zabiegu. Co jeśli by się nie udało? Niepowodzenia jednej z moich przyjaciółek na 28 jeszcze bardziej mnie od tej decyzji oddalają, bo nie jestem na tyle silna, żeby pogodzić się z taką "porażką". Ona jest naprawdę silną babką i daje radę, jednak ja załamałabym się na dobre i nie chcę nawet myśleć jak wtedy wyglądałoby moje życie.
Ostatnio zaczęłam bardziej doceniać to co mam, bo przecież wiele osób tego nie ma. Mam kochanego męża, który jest moim przyjacielem i partnerem na dobre i na złe. Łączy nas bardzo silne uczucie - nie wielu osobom zdarza się taka miłość i jestem wielką szczęściarą, że mi się przydarzyła. Mam co jeść i gdzie mieszkać, a to że nie mam dziecka... nikt nie może mieć wszystkiego. Co nie oznacza, że dziecka pragnę mniej, jednak nie mogę, żyć myśląc non stop o tym jak bardzo chcę być mamą, bo to mnie wykańcza. Dalej jednak będę unikać kontaktu z tymi, którzy mają dzieci, bo nie wiem jak to opisać, ale to naprawdę boli kiedy wszyscy w koło mają dzieci - nie ważne czy planowane czy nie planowane, ale mają, a my staramy się już długi czas i nic. Też bym chciała móc kochać swoje maleństwo, przytulić je i poświęcić mu życie. Chciałabym, aby nasza rodzina nie składała się już zawsze tylko z dwóch osób. Tak naprawdę to rodzina zaczyna się wtedy kiedy pojawia się w domu pierwsze dziecko... Inni postrzegają wtedy te 3 osoby jako rodzinę, bez dziecka to "tylko" związek.
Cały czas żałuję, że z tą adopcją nic nie wyszło... Maleńka ma już ponad rok...
Właśnie dlatego tak rzadko tu piszę, bo zaczynam rozpamiętywać, a staram się o tym nie myśleć, o tym co było i o tym czego tak bardzo pragnę.
To tyle na dzisiaj. Kolejny wpis poczynię zapewne już po nowym roku. Teraz muszę być silna i trwać w tym odkładaniu, bo potem na pewno się uda!