wtorek, 25 listopada 2014

W 31 tygodniu była kolejna wizyta u położnej. Przyszły wyniki badań i ponoć wszystko dobrze. Wyników glukozy nie miała, ale dzwoniliśmy już wcześniej do szpitala i ponoć wyszło, że nie mam cukrzycy ciążowej z czego się bardzo cieszę. Byłam przekonana, że przy moich przed ciążowych problemach z poziomem glukozy, teraz kiedy nie jestem już na diecie, na pewno krzywa cukrowa wykaże cukrzycę.
Ciśnienie u położnej zawsze wychodzi mi idealne. Nawet wtedy, kiedy miałam z nim problemy na co dzień, to u położnej zawsze wychodziło dobre. Jednak od pewnego dnia, w którym nastąpił przełom nie mam już takich problemów i ciśnienie jest w normie. Jedynie ten puls mi skacze.
Podczas badania pulsu dziecka dopplerem, malutka wierzgała, co było dosyć głośno słychać, położna mówiła, że to takie fajne, bo ona widzi te ruchy na moim brzuchu-nie widziała na co stać Nicolcię - tamte ruchy to nic przy tym co malutka potrafi wyprawiać ;)
Pytaliśmy też o to czy czkawka u dziecka w brzuchu jest normalna. Powiedziała, że tak. Wiedziałam to, bo już zdążyłam wyczytać, ale po coś jest ta położna, więc można się upewnić.
Mimo tego, że to normalne, to jednak szkoda mi Nicolci, bo biedaczka się męczy. Ma czkawkę kilka razy dziennie (już od ładnych paru tygodni), zazwyczaj wystarczy, że coś zjem, nawet jak gotuję obiad i spróbuję trochę w trakcie doprawiania, to zaraz zaczyna czkać. Czasem zdarza się też kiedy nic akurat nie jem. Mam wrażenie, że są coraz częściej. Musi łapczywie połykać wody nasz mały łakomczuszek. Ciekawe jak to będzie po porodzie-mam nadzieję, że nie przełoży się to na przykład na kolki.
Upewniłam się też co do siary, bo od kilku tygodni, zazwyczaj nocą, wylatuje mi po kilka kropelek. Czytałam, że to normalne i położna również to potwierdziła. Powiedziała, że to dobry znak, że będę mieć dużo pokarmu, ale z tego co czytałam, to ponoć nie ma to żadnego związku - okaże się po porodzie.
Dopytywała się też o szczepionki, bo ostatnim razem powiedziałam, że w recepcji się zapiszę i się zaszczepię. Jednak się nie zapisałam. Powiedziałam, że byłam przeziębiona i dopiero teraz się zapiszę i tak też zrobiłam, jednak na grypę się nie szczepię z czego pewnie nie będzie zadowolona.
Szczepienie miałam w 32 tygodniu. Chociaż do ostatniej chwili nie wiedziałam czy pójdę, bo nie mam zaufania do szczepionek. Jednak M był bardziej na tak. Oboje czytaliśmy o tej szczepionce na krztusiec i w końcu pojechaliśmy. Przekonało mnie to, że nie jest to szczepionka z żywymi wirusami, więc od niej nie zachorujemy z Nicolcią. Dzięki temu, że się zaszczepiłam przekażę córeczce przeciwciała i po porodzie zanim dostanie swoją szczepionkę (w 8 tygodniu życia), to będzie uodporniona. Trochę się zawiodłam, że wszyscy tu informują o szczepionce na krztusiec - na szkole rodzenia i moja położna, w recepcji też zapisałam się na szczepienie przeciw krztuścowi, a co do czego już w gabinecie się okazuje, że jest to szczepionka 5 w 1 przeciw krztuścowi, tężcowi i błonicy, (hib) typu b i polio... Teraz, kiedy poczytałam sobie o tej szczepionce, to pewnie też bym się na nią zdecydowała (wszystkie wirusy są martwe), ale wolałabym mieć taką możliwość przed szczepieniem. Pielęgniarka proponowała mi też szczepienie na grypę, ale nie chciałam, więc dała ulotkę, żeby sobie poczytać i jak się zdecyduję, to żebym się zapisała. Jednak nie mam nawet zamiaru, bo o szczepieniu na grypę nie czytałam już aż tak wielu przychylnych opinii. Już na pewno nie zachęciło mnie, kiedy przeczytałam komentarz dziewczyny, która zaszczepiła się w ciąży, a potem chorowała przez 3 miesiące.
Po samej szczepionce przez 2-3 dni bolała mnie ręka, ale innych efektów ubocznych chyba nie miałam.
Już od jakiegoś czasu puchły mi nogi, szczególnie stopy, ale to bywało raz na jakiś czas, a w 32 tygodniu się nasiliło i puchnę już każdego dnia. Nawet po przebudzeniu jestem opuchnięta, a jak już postoję, pochodzę czy nawet posiedzę ze stopami opuszczonymi na podłogę, to nogi puchną mi jeszcze bardziej. Robi mi się wtedy strasznie gorąco w stopy czasem wręcz mnie palą i bolą. Po całości też już widać że spuchłam i waga również mi to pokazuje, bo w 33 tygodniu ważyłam ponad kilogram więcej niż tydzień wcześniej. Niestety woda zaczęła mi się zatrzymywać, ale takie już bywają uroki końcówki ciąży. Mam tylko nadzieję, że nie będę miała zatrucia ciążowego. Od dawna się tego obawiałam, a ostatnio siostra mi powiedziała, że jedna dziewczyna, którą mi przedstawiała trochę ponad miesiąc wcześniej (miała taki termin jak ja), trzy tygodnie temu bardzo spuchła i musieli jej wykonać cesarkę. Ponoć jej córeczka oddychała sama-co na tym etapie rzadko się zdarza, ale i tak biedactwo musi leżeć w inkubatorze. Mam nadzieję, że nas takie coś nie czeka.

Co do mojego samopoczucia, to bywają okresy, kiedy nie robi mi się słabo podczas gotowania obiadu i mogę go dokończyć bez kładzenia się, ale jednak dalej mam z tym problem. W kuchni mam taboret i w razie czego siadam sobie na nim i próbuję dojść do siebie, czasem wystarcza. Podczas brania prysznica i po nim zawsze robi mi się słabo i ogólnie czuję się nie najlepiej, dlatego ciężko jest mi się szykować na jakieś wyjście z domu, bo po takim prysznicu najlepiej jest kiedy się położę. Od kilku tygodni mam jeszcze inną przypadłość. zdarza się w domu, ale często też poza nim (zawsze to mam kiedy jestem na mszy w Kościele). Jest to taka lawina. Najpierw stopniowo napina mi się brzuch, zaczyna mi się robić gorąco. To uczucie gorąca rozlewa się na całe ciało aż czuję w każdej jego części mocne pulsowanie (szybkie, bo puls wtedy też mi przyspiesza). Na końcu dociera do twarzy czuję jakbym była wręcz spocona i czasem zastanawiam się czy przypadkiem nie widać na twarzy tego pulsowania, bo aż czuję jak poruszają mi się usta i ich okolice. Wtedy też robi mi się słabo na szczęście po jakimś czasie przechodzi. W każdym razie jest to dziwne i bardzo niemiłe doświadczenie. Wydaje mi się, że dzieje się tak wtedy kiedy Nikolcia ułoży się jakoś tak, że uciska na główną żyłę,przez co jest utrudniony przepływ krwi.
Skurcze braxtona-hicksa czyli te bezbolesne, jednak bardzo niemiłe napinanie macicy mam już od bardzo dawna. pojawiły się na początku 2 trymestru i teraz im większy brzuch tym bardziej są niemiłe. Teraz jednak aż tak bardzo mnie nie niepokoją, bo już bliżej daty porodu i macica wręcz powinna sobie ćwiczyć.
Ból brzucha szczególnie dokucza, kiedy chcę zmienić pozycję czy to siedząc na kanapie z wyciągniętymi nogami czy na bokach albo kiedy chcę wstać (kiedy już uda mi się wstać, ruszam się jak pokraka, bo boli brzuch, ciągnie w dół i bolą też kości). Tak samo w łóżku wcześniej starałam się spać głównie na lewym boku, ale od kiedy zaczęły mnie boleć nogi od takiego leżenia, to musiałam kilka razy w nocy przewracać się na drugi boki, to też jest strasznie bolesne. Chyba dlatego, że kiedy ja się kładę w jakiejś pozycji, to Nicolcia też się jakoś tam układa i kiedy ja chcę się ruszyć to uciska mi na różne narządy. Czasem wręcz myślę, że w tym bólu nie dam rady już się ruszyć. Przy przekręcaniu podtrzymuję sobie brzuch ręką, bo to trochę pomaga i koniecznie zawsze jak leżę na boku muszę mieć podłożoną pod niego poduszkę, wtedy mniej boli. Kiedy Nicolcia się znowu dostosuje do mojej pozycji jest lepiej. Ostatnio już spanie na bokach jest coraz mniej możliwe dlatego, że nogi momentalnie zaczynają mnie boleć, a do tego ból/pieczenie w okolicy żeber nie pozwala mi tak wyleżeć (szczególnie na lewym boku). Dlatego od kilku dni śpię na siedząco. Wcześniej do spania na bokach też miałam już wysoko poduszki, ale teraz podwyższyłam na tyle, żeby siedzieć. Nie powiem, żeby było wygodnie, ale chociaż jestem w stanie się przespać i mimo wszystko jest to najwygodniejsza pozycja. Nocą wstawanie też jest bolesne, bo trzeba się ruszyć, ale muszę wstawać, bo chodzę siku co 2 godziny, czasem nawet co godzinę. Cieszę się kiedy po powrocie jestem w stanie jeszcze zasnąć.
Jakoś w 32 tygodniu zauważyłam, że nie mam czucia w okolicy pępka i tak z dnia na dzień ten obszar się powiększa. Aktualnie jest to już pokaźny obszar około 10 cm z każdej strony. To dziwne uczucie, bo nie czuję kilku górnych warstw skóry, a pod spodem jak mocniej przycisnę, to mam czucie - czasem czuję, że mnie brzuch swędzi, drapię się, ale nie czuję ulgi. Czytałam, że tak się zdarza jak skóra jest mocno napięta, bo zrywają się nerwy. Zazwyczaj po porodzie czucie wraca i mam nadzieję, że u mnie też tak będzie. Ogólnie to mam już bardzo duży brzuch i aż strach pomyśleć jaki będzie kiedy donoszę ciążę. Ostatnio M zauważył, że chyba zaczęły robić mi się rozstępy, byłam zaskoczona, bo ja nic nie zauważyłam, jednak, to nie dziwne, bo mój wzrok już tam nie sięga. Sprawdziłam w lusterku. U dołu brzucha po bokach coś się zaczyna dziać-jeszcze nic konkretnego, ale biorąc pod uwagę, że zostało mi 6 tygodni, a brzuch pod koniec rośnie najwięcej, to może mnie jeszcze nieźle "poorać".
No i jak to w ciąży ciągle coś mnie boli, a to noga, a to rwa kulszowa, a to pachwina, są dni, że ledwo chodzę.
Zadyszki miałam już dawno, wystarczy, że przekręcę się z boku na bok i już ledwo łapię oddech. M czasem mówi, żebym się tak nie spieszyła i robiła wszystko powoli, ale przecież ja już cały czas poruszam się jak ślimak.
Na zgagę nigdy nie chciałam brać tabletek, ale 2 czy 3 razy wzięłam jak już było bardzo źle i bolała mnie aż klatka piersiowa i plecy. Jakiś czas temu odkryłam, że pomaga mi żucie gumy miętowej i od tamtej pory żuję kilka razy dziennie, jak trzeba to i w nocy. Pomaga to też na ten okropny niesmak w buzi, który towarzyszy mi praktycznie od początku ciąży. Oczywiście czasami i tak mnie boli w klatce i plecach, ale już chociaż rzadziej pali w przełyku.

Chciałabym jeszcze przed porodem zobaczyć na USG naszą córeczkę, żeby dowiedzieć się ile waży, jak jest ułożona i czy wszystko jest dobrze, ale w Anglii wykonuje się tylko 2 USG w 12 i 20 tygodniu ciąży, a prywatnie już raczej nie pójdziemy.
Ruchy Nicolci rzecz jasna z każdym dniem coraz większe. Teraz, kiedy jest już duża ma mniej miejsca i częściej niż kopniaki widać jej przemieszczanie w brzuchu. Lubię kiedy widać jej stópki czy kolanka jak wędrują z jednej strony w drugą i z powrotem, lubię wtedy przyłożyć rękę do brzucha i czuć jej "dotyk", to niesamowite i cudowne uczucie. Ogólnie lubię kłaść ręce na brzuchu i czuć jej przekręcanie (poza tym, które czuję wewnątrz). Z jednej strony wystające plecki czy pupcia a z drugiej stópki. Czasem tak się wygina i kręci, że mój pępek raz jest wystający a za chwilę wklęsły, bo ona wystaje zwinięta wokół niego. Dalej jestem uzależniona od wpatrywania się w brzuch, szczególnie teraz, kiedy tak dużo się w nim dzieje - potrafię tak siedzieć i patrzeć bardzo długo ;)
Czytałam, że na tym etapie dziecko przesypia 95% doby i czasem się zastanawiam jak to możliwe, kiedy ona cały czas się intensywnie kręci-chyba, że to przez sen?

Zostało nam 6 tygodni, ale odliczam najpierw 3 tygodnie, bo w 37 tygodniu ciąża jest już donoszona i ze spokojem będę mogła odetchnąć. Za 3 tygodnie przylatuje do nas też moja mama. Od 3 czy nawet 4 lat zawsze powtarzała, że przyjedzie do nas dopiero jak będziemy mieli dziecko i w końcu się udało, bilet już kupiony od września, ciekawe czy dotrzyma słowa. Pomoc mamy przyda się na pewno, ale ja nie chcę też tej pomocy zbyt wiele. Wolę, żeby ugotowała obiad w czasie, kiedy ja będę zajmowała się dzieckiem, nie odwrotnie. Tyle czekałam na bycie mamą, że nie chcę, żeby ktoś mnie ciągle wyręczał w opiece nad dzieckiem. Mama przyjeżdża tu z myślą o pomocy przy dziecku. Ja już od dawna chciałam, żeby przyjechała, bo bardzo dawno się nie widziałyśmy i po prostu za nią tęsknię. Z jej przyjazdem zawsze był taki problem, że boi się latać samolotem, a jazda autobusem to już nie na jej zdrowie (pomijając to, że też się boi). Nasze dziecko ją zmobilizowało i mam nadzieję, że w ostatniej chwili się nie wycofa, bo 2 i pół roku temu, kiedy rodził się pierwszy syn mojego brata też miała przylecieć i zrezygnowała...

Ja dalej nie wierzę w to jakie szczęście mnie spotkało. Czasem patrzę na siebie w lusterku i to takie niesamowite, że dziewczyna z wielkim brzuchem, którą widzę to rzeczywiście ja - ja przecież tylko zawsze marzyłam o ciąży, patrzyłam czasem na swój brzuch, ale zawsze był płaski, teraz patrzę i jest taki cudowny, jest w nim mój największy cud, za który będę już do końca swoich dni dziękować Bogu.

Nigdy nie wiedziałam jak ciężka będzie ta moja ciąża, ale teraz kiedy to wiem chciałabym ją przeżyć jeszcze raz i walczyłabym o nią tak samo, bo noszenie nowego życia pod sercem, to najpiękniejsze co mnie w życiu spotkało. Zawsze wiedziałam, że to coś pięknego, ale tak naprawdę tylko kobieta, która doświadczy tego cudu zrozumie co to jest. Nie da się tego opisać ani do końca nawet pojąć.
W moim ciele rozwija się nowe życie, rośnie mały człowiek, rusza się i żyje-coś co miało mnie ominąć, coś czego myślałam, że już nigdy nie doświadczę. Teraz siedzę z moim wielkim brzuchem, głaszczę go, a za około 6 tygodni w końcu przytulę mój największy skarb. Wierzę, że tak będzie, jesteśmy już tak blisko.


Na poród jestem już prawie przygotowana. Wyprane są już wszystkie ubranka, pościele itp., z dużą pomocą M zostały wyprasowane. Poukładałam je w komodzie, niektóre wiszą w szafie. Wcześniej zrobiłam też napis na ścianę z imieniem córeczki i 3 obrazki z materiału, które już wiszą nad łóżeczkiem. Zrobiłam jeszcze na szydełku trójkątne flagi, które czekają na zawieszenie nad komodą. Ostatkiem sił uszyłam organizer do łóżeczka i jeszcze tak na szybko wykończyłam tym samym materiałem kosz na pranie. Myślałam jeszcze o uszyciu dwustronnego kocyczka, ale już chyba się nie podejmę-chyba, że nagle zrobię się lekka jak piórko i nic mnie nie będzie boleć.
Torba do szpitala też już prawie spakowana i muszę w końcu spakować ją do końca, bo prawie spakowana brzmi dumnie-lepiej niż jeszcze niespakowana, ale jeśli nagle zacznę rodzić, to brakujące rzeczy same się tam nie pojawią.
Tydzień temu przyszedł też fotel, na którym będę karmić piersią. Czekaliśmy na niego miesiąc, ale jest - i to taki jak chciałam.
M w domu dokańcza remont, już takie małe rzeczy mu zostały, jak pomalowanie futryn i drzwi. Mam nadzieję, że w tym tygodniu to skończy.
W naszej sypialni, kiedyś też musimy zrobić małe przemeblowanie, żeby wstawić małe łóżeczko w którym maleństwo będzie spać przez pierwsze miesiące życia.
Mamy jeszcze napisać plan porodu, ale jakoś nie możemy się za to zabrać i możliwe, że go nie będzie-tym bardziej, że M uważa, że jest niepotrzebny, bo nie da się przewidzieć co będzie. Ja też tak uważam, ale myślę, że dobrze jest mieć zarys tego czego się oczekuje i żeby położna też o tym wiedziała.

Psychicznie też raczej jestem przygotowana. Byłam już od samego początku. Teraz im bliżej samego porodu, to jest taka lekka niepewność kiedy i jak to się zacznie, jak sobie poradzę z bólem, bo chciałabym uniknąć środków przeciwbólowych. Jednak mimo wszystko zbyt wiele o tym nie myślę - co ma być to będzie-urodzić na pewno urodzę - jak nie naturalnie to przez cesarskie cięcie.


Aktualnie mamy 34 tydzień, a poniżej ostatnie zestawienie brzuszka:






wtorek, 4 listopada 2014

28 tydzień był mocno zajęty pod względem ciążowym.
13 października miałam mieć test glukozy, ale kilka dni wcześniej zadzwonili ze szpitala i powiedzieli, że mają strajk, więc badanie zostało przełożone na 15-go. Jednak poniedziałek nie okazał się wolnym dniem, bo w poprzednim tygodniu przyszedł list z terminem szkoły rodzenia i pierwsze spotkanie wypadało właśnie w poniedziałek o 18:30. Ogólnie na szkole rodzenia dowiedzieliśmy się sporo ciekawych rzeczy, część pewnie wyleciała już z głowy, ale zapamiętałam np, że aktualnie nie poleca się klepania dziecka po karmieniu, żeby mu się odbiło, tylko pozwala się połkniętemu powietrzu wydostać drugą stroną. Jestem bardzo nastawiona na karmienie piersią, ale ciągle powtarzałam, że "jak mi się tylko uda, to na pewno będę karmić". Położna sprawiła, że zmieniłam nieco to myślenie. Co by zrobiła kobieta będąc na bezludnej wyspie z dzieckiem, mając tylko mleko w piersiach, żeby je nakarmić? Nie powiedziałaby sobie - jak się uda to je nakarmię, jak nie to trudno. W dzisiejszych czasach mamy mleka zastępcze i może przez to wiele kobiet zbyt szybko się poddaje. Kiedyś tego nie było, była tylko jedna opcja - pierś. Dlatego nie mówię już, że jak mi się uda, to będę karmiła - będę karmiła piersią, bo nie ma innej opcji i tyle ;) Wiadomo początki będą trudne o czym też położna wspominała. Może być tak, że dopóki laktacja się nie rozkręci, dziecko będzie głodne i będzie ciągle płakać, ale ponoć w okolicach 4 dnia powinno się już najeść.
Poruszane były różne tematy skurczów, porodu czy kupki niemowlaka. Najbardziej chyba zaskoczyło mnie to, że u nowo narodzonych dziewczynek może wystąpić okres! I to ponoć jest normalne, po kilku dniach mija. Dobrze było się o tym dowiedzieć, bo inaczej pewnie bym umarła ze strachu, gdybym zobaczyła krew na pieluszce Nicolci.
Spotkanie trwało 2 godziny. Drugie mieliśmy tydzień później. Na nim poza teorią, ćwiczyliśmy też oddychanie. Tatusiowie też ćwiczyli - musiałyśmy ich szczypać, żeby poczuli się trochę bardziej jak rodzące kobiety ;)
W środę poza testem glukozy mieliśmy też spotkanie z położną.
Testu bardzo się obawiałam, bo czytałam na 28dni relacje dziewczyn. Pisały, że płyn który dostawały do picia był ohydny, strasznie słodki. Niektóre wymiotowały albo mdlały. Umówieni byliśmy na 8:30. Jednak nikogo jeszcze nie było. Przyjęli mnie dopiero około 9. Oczywiście jak to ostatnio coraz częściej u mnie bywa, nie mogli pobrać mi krwi. Pielęgniarka jeździła mi igłą w prawej ręce, ale nie poleciała ani kropelka. Spróbowała z lewej i jakoś się udało chociaż też musiała trochę powiercić. Pobrała mi od razu krew do innych badań kontrolnych (żelazo itd), do których miała mi pobrać krew położna na wizycie po południu. Zaraz po pobraniu dostałam do wypicia ten okropny płyn, który okazał się całkiem smacznym pomarańczowym napojem-najwyraźniej w Anglii podają coś innego niż w Polsce. Musiałam go wypić w ciągu 5 minut i potem w ciągu następnych 5 kubeczek wody. Potem musieliśmy czekać 2 godziny na kolejne pobranie krwi, w trakcie których mogłam pić wodę. Drugie pobranie też było okropne. Pielęgniarka wbiła się znowu w lewą rękę, ale krew nie chciała lecieć, więc postanowiła wbić się w te same miejsce co poprzednim razem-co to był za przeszywający ból w całej ręce. Kiedy skończyła pobierać, krew się roztrysnęła plamiąc poduszkę, na której trzymałam rękę... Wszystko skończyło się po 11 i w końcu w samochodzie mogłam zjeść śniadanie.
Na 14 byliśmy umówieni do położnej. Tym razem ku mojemu zdziwieniu przyjęła nas moja położna. Ostatnio widzieliśmy się na początku czerwca, kiedy była u nas w domu na pierwszej wizycie. Pamiętała nawet, że mieliśmy remont i przyjęliśmy ją w naszej małej kuchni-właściwie to pewnie często jej się takie coś nie zdarza, dlatego zapamiętała. Wizyta przebiegła standardowo, badanie siuśków na obecność białka, mierzenie ciśnienia, słuchanie serduszka, mierzenie macicy, kilka pytań chociaż tym razem jakoś nie miałam ich wielu-znudziło mi się już mówienie o moich dolegliwościach, których ciągle mi przybywa, bo położne i tak zawsze mówią to samo-że to normalne albo jak będzie bardzo źle to żeby jechać do szpitala-tyle to i ja wiem, więc chyba nie ma zbytnio sensu mówić jak się czuję.
Położna wspomniała też o szczepieniach na grypę i na whooping cough (krztusiec), bo akurat to drugie teraz panuje u nas w mieście. Ponoć ta szczepionka nie jest groźna dla dziecka, a wręcz poleca się ją, bo dziecko też się uodparnia.Na grypę na pewno nie będę się szczepiła, a na ten krztusiec M doradza mi się zaszczepić, chociaż ja się boję, bo to wirus, a ja nie chce, żeby stała się jakaś krzywda dziecku. Z drugiej strony taki krztusiec trwa zazwyczaj około 3 miesięcy, a małe dzieci przechodzą go bardzo źle i muszą być hospitalizowane. Dzieci po porodzie też na to szczepią. Położna kazała mi się zapisać w recepcji na to szczepienie, ale postanowiliśmy to przemyśleć-poza tym byłam akurat przeziębiona.
Od teraz z położną będziemy się spotykać już co 3 tygodnie.
16 października nadszedł w końcu dzień, którego z M oboje wyczekiwaliśmy - USG 3D/4D. Kiepsko się czułam tego dnia, przez przeziębienie, ale widok maleństwa poprawił mi samopoczucie. Na początku okazało się, że dzidzia jest obrócona twarzą do moich pleców i może nie udać się zrobić żadnego zdjęcia buźki. Zmierzono Maleństwu główkę brzuszek i kość udową, a ono w między czasie ku naszej uciesze obróciło się twarzą do przodu. Jeszcze przed wejściem do gabinetu specjalnie zjadłam kilka kostek czekolady, nauczona doświadczeniem innych, bo często słyszałam, że maluszek nie chciał się przekręcić albo spał i potem przerywano badanie, a mama musiała pospacerować i zjeść coś słodkiego, żeby maleństwo zmieniło swoje położenie. Poza tym nasze dzieciątko na poprzednich badaniach USG nie było chętne do zmiany pozycji.
Maleństwo było już ułożone główką do dołu, co do porodu może się jeszcze milion razy zmienić, ale mam nadzieję, że finalnie też tak się ułoży, bo bardzo chcę urodzić naturalnie, a przy innym położeniu zakończy się na cięciu cesarskim. Szacowana wago to 1190 g czyli w normie - ponoć wpasowuje się w samym środku normy. W aplikacjach ciążowych, które mam na telefonie podawana (średnia) waga jest nawet mniejsza, więc dzidzia ładnie rośnie.
Po przełączeniu obrazu z 2D na 3D mogliśmy zobaczyć twarzyczkę naszego maleństwa, co było cudowne. Jak to nasze dziecko zwykło, miało nóżkę na głowie ;) Widzieliśmy też jak połyka wody płodowe (czekoladka pewnie smakowała ;) ). Niesamowite jest zobaczyć kto tam w środku siedzi, chociaż odrobinę zerknąć na maleństwo, które noszę w sobie 24h na dobę. Tym bardziej, że dalej ciężko jest uwierzyć, że ja NAPRAWDĘ jestem w ciąży, że to mi się nie śni.
Poprosiliśmy też o potwierdzenie płci i okazało się, że dalej nic między nóżkami nie wyrosło i nasze maleństwo dalej pozostaje córeczką. To nawet dobrze, bo chłopcy w różowych ciuszkach nie wyglądają najlepiej ;) Chociaż wiadomo-w razie czego zrobi się szybko chłopięcą wyprawkę i nie będzie problemu :)
Po wszystkim dostaliśmy wydrukowanych kilka zdjęć, płytę ze zdjęciami i płytę z filmikiem z całego badania.

Poniżej 2 zdjęcia naszego Maleństwa:

z nóżką na głowie ;)


w czasie połykania wód płodowych ;)


Ogólnie był to dla mnie męczący tydzień, bo poza wizytami mieliśmy też w dwie niedziele nauki przedmałżeńskie (postanowiliśmy wziąć ślub Kościelny w dniu chrzcin), a będąc chora czułam się nie najlepiej. Nie miałam kiedy się porządnie wyleżeć, a nie chciałam też brać żadnych leków i leczyłam się głównie miodem z cytryną, trochę czosnkiem. Po tygodniu było już lepiej, a po dwóch całkiem przeszło. M z lekami męczył się dłużej.