czwartek, 14 sierpnia 2014

2 sierpnia przyszedł list z wynikami. Ryzyko zespołu Downa wynosi 1 do 787, ponoć jest to niskie ryzyko, ale i tak jak dla mnie szanse są dosyć spore. Z tego co czytałam w internecie statystycznie u kobiety w wieku 25 lat ryzyko urodzenia dziecka z Syndromem Downa wynosi 1 do 1250. Przedział, w którym ja jestem odpowiada bardziej kobiecie 32 letniej. Jednak to też są wyniki samej krwi. Niektóre dziewczyny na forum pisały, że ich lekarze twierdzą, że badania krwi są mało ważne i tak naprawdę są tylko dodatkiem do badania podczas USG, kiedy mierzy się fałd szyjny. Mimo wszystko mam nadzieję, że nasze Maleństwo jest zdrowe. Wiadomo, że będziemy je kochać bez względu na wszystko, ale nikt przecież nie chce cierpienia dla swojego dziecka.

7 sierpnia (18 tydzień + 3 dzień ciąży) drugi dzień miałam mocne skurcze i to takie bez przerwy. Do tego napinała mi się macica (wcześniej też mi się czasem napinała, ale nie tak bardzo). Po południu M dzwonił do położnej, ale u niej odezwała się tylko poczta głosowa. Zadzwonił, więc do szpitala na numer podany na karcie ciąży (oddział Triage przy porodówce). Powiedział co się dzieje, pani wysłuchała i stwierdziła, żebyśmy przyjechali do szpitala. M miał iść do pracy na 2 zmianę, ale zadzwonił i powiedział, że jedzie ze mną do szpitala, i że przyjdzie jak tylko wróci.
Na miejscu okazało się, że w poczekalni czeka trochę osób, pani w recepcji kazała usiąść i czekać, jednak przez godzinę nikogo z poczekalni nawet nie poprosili. Jakoś po półtorej godziny, dziewczyna, która była pierwsza w kolejce, zaczęła się upominać i w końcu ją poprosili do środka. Jednak potem dalej cisza. Kolejna dziewczyna też zaczęła się upominać i ją w końcu też zawołali. Niedługo po niej zawołali i nas. Zaprowadzili nas do sali z 7 łóżkami, pielęgniarka zmierzyła mi ciśnienie, kazała dać próbkę moczu i powiedziała, że położna zaraz przyjdzie. Położna wypytała o co chodzi, posłuchała serduszka Maleństwa i powiedziała, że idzie porozmawiać z lekarzem, który stwierdzi czy potrzebuje mnie oglądać. Było jakoś koło 15. Po jakimś czasie przyszła z tabletkami do połknięcia (wtedy nie wiedziałam co to, ale potem w karcie ciąży doczytałam, że były to 2 tabletki Cocodamolu). Powiedziała, że jeśli ból przejdzie, to wyślą mnie do domu, a jeśli nie to że zobaczy mnie lekarz. Ból nie chciał przejść, po jakiejś godzinie zelżał (skurcze były, ale dużo rzadziej) jednak tylko na 15 minut i znowu było to samo. Położna przychodziła jeszcze kilka razy dopytując czy ból przechodzi i zawsze mówiła, że za chwilkę przyjdzie lekarz. Już przestawałam wierzyć, że kiedyś się zjawi. Oboje z M byliśmy już bardzo głodni, bo od obiadu minęło parę godzin i nadeszła godzina, w której jadamy kolację. W końcu jedna z pielęgniarek przywiozła do mojego łóżka USG, podłączyła do prądu i powiedziała, że sprzęt musi się "rozgrzać", i że za chwilę przyjdzie lekarz, żeby mi to USG zrobić. Ucieszyłam się, że zobaczę Maluszka, pomyślałam, że może nawet uda mi się dostrzec jego płeć. Poza tym, że leżałam na łóżku, to ciągle kursowałam do toalety robić siku. Po powrocie z jednej z takich wypraw okazało się, że USG zostało zabrane, żeby zbadać jakąś inną mamę. Jednak w końcu było słychać, że na sali zjawił się lekarz (wszystkie łóżka były poprzesłaniane zasłonkami). Jak się okazało, te USG zostało zabrane do dziewczyny, która była już na oddziale przede mną i to sporo dłużej, bo kiedy przyjechaliśmy, to jej już w poczekalni nie było-ta to dopiero się naczekała na lekarza. USG wróciło do mnie. W końcu około godziny 20 lekarz zjawił się i u mnie. Przy wszystkim była obecna również położna. Wypytał co i jak, po czym przystąpił do badania USG (przez brzuch). Wcześniej widziałam, że sprzęt jest już sędziwy, jednak zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo, dopiero wtedy, kiedy badanie się rozpoczęło. Nawet nie wiem jak bardzo bym się starała, nie byłam w stanie dostrzec na monitorze jakiegoś kształtu, który przypominałby choć trochę naszego Maluszka (wszystkie wcześniejsze USG mieliśmy na nowym sprzęcie i wszystko było tak wyraźne, że nie trzeba było nic wypatrywać). Jedyne co dostrzegłam to bijące serduszko. M też nie zdołał dostrzec nic więcej. Jednak ważne, żeby lekarz widział co trzeba. On uwagę poświęcił nie tyle Maluszkowi co ilości wód płodowych i powiedział, że ilość jest prawidłowa. Po wszystkim stwierdził, że chciałby mnie jeszcze zbadać, żeby zobaczyć szyjkę macicy. Poszedł dając mi chwilę na przygotowanie i w końcu zbadał (bardzo liczyłam na to badanie od samego przyjazdu do szpitala-chociaż do przyjemnych nie należy). Powiedział, że szyjka jest długa i zamknięta, co mnie bardzo ucieszyło, bo już od dawna się tym martwiłam. Stwierdził, że bóle mogę mieć od tego, że zwolniła mi się przemiana materii przez hormony ciążowe i przepisze mi syrop na "miękką kupkę"... Ja oczywiście wiem swoje i wiem, że czuję macicę, a nie jelita - nie słyszałam np o jelitach w pipce, a to tam często mnie łapią skurcze (w szyjce). Jednak postanowiłam dać szansę temu syropowi, kto wie może pomoże. Po 20 wypisali mnie do domu. M już nie pojechał do pracy, bo w domu byliśmy około 21, a on miał pracę kończyć o 22:30, więc bez sensu, żeby jeszcze jechał. Na drugi dzień M kupił mi syrop i zaczęłam go brać. Zalecono mi 2 razy dziennie po 10 ml czyli dawka dla 6 letniego dziecka. Dawka dla dorosłego to 30-50 ml 3 razy dziennie, ale wiadomo ja jestem w ciąży. Po syropie bolał mnie brzuch, ciągle się coś przewracało i bulgotało, powróciły mi okropne wzdęcia, które mnie męczyły we wcześniejszych tygodniach ciąży. Do tego, żeby było śmieszniej przez 4 dni byłam tylko raz w toalecie. W końcu postanowiłam ten syrop odstawić, bo to po nim zaczęły mi się dopiero problemy żołądkowe. Jak go odstawiłam, to w toalecie bywam już normalnie...
Jako, że na skurcze nic nie dostałam, postanowiłam brać więcej magnezu. No-spy nie biorę już od dawna, bo ona mi na te bóle nic nie pomagała, więc po co truć Maluszka. Innych przeciwbólowych też nie biorę, bo nawet jeśli by przyniosły jakąś ulgę, to przecież tylko mi, a Maluszkowi mogłyby zaszkodzić. Mam nadzieję, że moje leżenie pomoże i Maleństwo zostanie w brzuszku aż do terminu. Chociaż teraz myślę sobie żeby chociaż do grudnia dotrwać-to i tak jeszcze dużo czasu, ale przynajmniej Dzidziuś miałby szanse na przeżycie, bo aktualnie jeszcze ich nie ma i bardzo się tym martwię.
Maleństwo jest coraz bardziej aktywne, zdarzają się dni, że czuję jego ruchy prawie cały czas. Trochę jestem zaskoczona, że tak wcześnie zaczęłam go czuć. Czasem czytam, że dziewczyny w 19 tygodniu jeszcze wyczekują pierwszych ruchów, a u mnie było je już widać na brzuchu w 16 tygodniu. Teraz w 19 są już bardzo wyraźne. Uwielbiam wpatrywać się w mój brzuch, każdy ruch to dla mnie ogromne szczęście. M się śmieje, że mam nowe hobby i siedzę godzinami patrząc się na brzuch ;) Przynajmniej mam jakieś zajęcie, bo przecież i tak ciągle leżę, a to strasznie nudne. Ktoś sobie czasem pewnie myśli "ale super by było leżeć całymi dniami i nic nie robić", to niech położy się na kilka miesięcy i zobaczy jak to fajnie - gwarantuję zmianę zdania bardzo szybko. Ja oczywiście wstaję zrobić obiad, wstawić pranie czy zmywarkę (no chyba, że bardzo źle się czuję to nie), ale 95% doby dalej spędzam leżąc-w nocy w łóżku, a w dzień na kanapie.
Dalej kiedy wstaję często robi mi się słabo, muszę się wtedy szybko położyć i dlatego obiady robię na raty. Raz kiedy byłam w kuchni i zrobiło mi się tak niedobrze (słabo, cała się trzęsę, serce mi wali jak oszalałe i trudno mi złapać oddech), to postanowiłam zmierzyć sobie ciśnienie, bo pomyślałam, że to może tu jest problem. Okazało się, że ciśnienie jest normalne, ale za to puls wyszedł mi 148! Czyli 2 razy wyższy niż powinien. Kobiety w ciąży mogą mieć wyższy puls z powodu większej ilości krwi w organizmie, ale powiedzmy, że tak do 90. Ja nawet kiedy ćwiczyłam i to tak dając z siebie wszystko, to nigdy w życiu nie miałam tak wysokiego pulsu. Nie mam pojęcia jaka może być przyczyna. Jak byliśmy w szpitalu, to mówiliśmy o tym położnej, powiedziała, że przekaże lekarzowi. Sami też mieliśmy zamiar go o to dopytać, ale jak już był, to całkiem wyleciało nam to z głowy. Byliśmy zmęczeni, głodni, do tego zamieszanie z badaniem i całkiem zapomnieliśmy, a położna raczej też nie przekazała tego lekarzowi, bo w karcie ciąży nie było o tym żadnej wzmianki.
Za tydzień czyli 21 sierpnia mamy badanie USG połówkowe. Nie mogę się doczekać. W końcu zobaczymy naszego Maluszka i to już tyle większego od poprzedniego USG w 13 tygodniu. Wtedy miał 6.71 cm (od główki do pupci), a teraz ma około 15 cm. Mam nadzieję, że jest zdrowy, że wszystko dobrze się rozwija.
Śledzę ciążę tydzień po tygodniu oglądając filmiki i czytając cóż w jakim tygodniu rozwija się u naszego Maleństwa. Pamiętam jak na początku był rozmiaru ziarnka maku i nie ważył nawet jednego grama. Gram osiągnął w 8 tygodniu będąc wielkości maliny, a teraz w 19 tygodniu rozmiarem przypomina grapefruit i waży około 240 gram. W 20 tygodniu czyli już za 4 dni od główki do stópek będzie mierzyć około 25 cm i ważyć 300 gram.
Ciekawe czy Maluszek wie jak mocno go z tatusiem kochamy i jak bardzo na niego czekamy. Chyba każdy by chciał być tak upragnionym dzieckiem jakim jest nasze Maleństwo. Tatuś mówi mu jak bardzo go kocha, całuje brzuszek i czasem czyta mu bajeczki na dobranoc. Wieczorami wypatruje razem ze mną ruchów na brzuchu, których teraz już nie sposób przegapić albo kładzie dłoń na brzuchu, żeby poczuć kopniaczki i wiercenie Maleństwa razem ze mną.

Mój brzuszek jest coraz bardziej pokaźny. Na początku ciąży wystrzelił dość szybko, potem w 15 tygodniu przystopował, waga też trzymała się pomiędzy 53-53,5 kg (3-3,5 na plusie) do 18 tygodnia, a teraz w 19 nagle podskoczyła i z każdym dniem rośnie chociaż jem tak samo jak wcześniej. Dwa dni temu było 54.6, a dzisiaj rano ważyłam już 54.9 i brzuszek oczywiście też ruszył. Trochę mnie ta waga przeraziła, ale z aplikacji ciążowej, którą mam na telefonie wynika, że w tym tygodniu waga w normie to 4 do 6 kg na plusie, więc się wpasowuję po środku.

A tu moje małe zestawienie: