środa, 30 kwietnia 2014

   Trochę się pozmieniało w moim życiu od ostatniego wpisu.
Zacznę od tego, że 7 marca (w naszą 5 rocznicę ślubu) byliśmy na pobraniu krwi do badań do IVF. Niestety nie doczekałam się nowego cyklu i w Klinice pozwolili mi zrobić to badanie w dowolnym dniu cyklu, a nie między 1 a 5 dc. Dlatego robiłam je w 50. Pamiętam, że pobrali mi tej krwi bardzo dużo, kilka dużych próbek i potem przez ponad 2 tygodnie męczyłam się z pogarszającym i przeszywającym bólem ręki (potem nawet barku) - na szczęście, to już tylko wspomnienie.
   Potem w czasie remontu schodów, M wziął kilka dni wolnego w pracy i w końcu 14 marca po 2 latach wybierania się na badanie, postanowiłam jego urlop wykorzystać na zrobienie tych badań. Podejrzewałam, że to coś z tarczycą, bo ciągle źle się czułam, miałam częste mdłości i robiło mi się słabo. Myślałam, że to tarczyca, bo po pierwsze moja siostra w latach nastoletnich miała niedoczynność, a po drugie mam tak rozwaloną gospodarkę hormonalną, że niedoczynność (albo nadczynność) jest u mnie tylko kwestią czasu. Pomyślałam sobie, że może oprócz diagnostyki tarczycy zbadam też poziom glukozy, tak na wszelki wypadek, bo miałam też wysokie ciśnienie z okropnymi bólami głowy. Pojechaliśmy do Polskiej przychodni w Slough, więc spory kawałek od nas. Niby powinno się jechać 1,5 godziny, ale z samego rana była przeokropna mgła, że właściwie poza czubkiem naszego samochodu nie było widać nic więcej - jechaliśmy jakieś 2,5 godziny. Za to w drodze powrotnej nie było mgły, ale było już trochę ciasno na ulicach. Właściwie wyprawa na zwykłe pobranie krwi zajęła nam większość dnia. Wieczorem dostałam wyniki na e-mail.

Tarczyca:
TSH 2.760 mIU/L (norma 0.270 - 4.200)
fT4 5.27 pmol/L (norma 3.13 - 6.76)
fT4 17.8 pmol/L  (norma 12.0 - 22.0)

Wygląda na to, że wszystko mieści się w normie, chociaż słyszałam, że laboratoryjne normy są błędne. Ponoć liczy się też stosunek jednego wyniku do drugiego, ale postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy, bo właściwie cóż mogłabym z tym sama zrobić? Angielscy lekarze mi nie pomogą, tym bardziej, że wyniki w normie.
Przejęłam się bardziej jak zobaczyłam wynik poziomu cukru we krwi:

Glucose  5.8 mmol/L (norma 3.9 - 5.5)

Tym bardziej się przejęłam, że był to wynik na czczo i to po około 14 godzinach od ostatniego posiłku!
Od kiedy odczytałam ten wynik, nie wzięłam już do ust ani ziarenka cukru czy innego słodzidła. Wszystkie słodycze poszły w odstawkę. Zaczęliśmy razem z M dużo czytać w internecie na ten temat i doszliśmy do tego, że prawdopodobnie mam insulinooporność (połowa kobiet z PCOS ją ma). Czytaliśmy, czytaliśmy, każdego dnia dowiadywaliśmy się coraz więcej na ten temat - co można jeść, a właściwie bardziej czego nie można. Byłam przerażona, bo z każdym dniem z mojego menu uciekało kilka produktów. Najpierw wiadomo cukry, potem okazało się, że powinnam jeszcze stosować niski indeks glikemiczny, ale żeby było tego mało, to musiałam wyeliminować mleko i wszystkie produkty mleczne, sojowe, a na dokładkę zrezygnować z mąk. Najlepiej jest całkowicie wyeliminować gluten, ale ja pozwalałam sobie na pół kromki pumpernikla na śniadanie i zamiennie niewielka ilość płatków owsianych z odrobiną wody i świeżymi owocami.
Kupiliśmy glukometr. Mierzyłam poziom glukozy na czczo i potem po 1, 2 i czasem 3 godzinach, po każdym posiłku. Dzięki czemu widziałam, po czym cukier mocno skacze i co wyeliminować z jadłospisu. Acha posiłków też muszę jeść koniecznie nie mniej niż 5 co 2 - 3 godziny. Nie wiedziałam co mam jeść, byłam kompletnie dobita, musiałam coś jeść, ale nie wiedziałam co, bo większość rzeczy, które jadłam normalnie, stała się zabroniona. Na początku mój poziom cukru utrzymywał się na wyższym poziomie, potem na całe szczęście zaczął spadać i teraz mierzę go już tylko sporadycznie, żeby sprawdzić jak się ma. Z dietą jakoś zaczęłam sobie radzić. Już trochę pamiętam co mogę jeść, więc łatwiej jest mi wybierać dania, mam trochę rzeczy w spiżarni, w kuchni pełno warzyw, trochę owoców i jakoś daję radę. Powiem więcej, że nawet jem smacznie, a dzięki tej diecie jem potrawy, których normalnie bym pewnie nigdy nie zjadła. Nie dlatego, że są jakieś niedobre czy wymyślne, ale w mojej diecie kiedyś podstawą był nabiał, mąka, cukry, a teraz muszę sobie radzić z zamiennikami.
Poza dietą muszę też codziennie ćwiczyć, żeby "zrobić miejsce" w organizmie na nadmiar insuliny, której mój organizm wytwarza za dużo i się na nią uodparnia. Dzięki ćwiczeniom się na nią uwrażliwia, co też powoduje, że poziom glukozy jest niższy.
Co najważniejsze czuję się o wiele lepiej. Nie robi mi się już słabo, razem z poziomem glukozy we krwi spadło mi ciśnienie (teraz jest w normie!), a dzięki temu też, nie mam bólów głowy. Magicznie ozdrowiałam! To niesamowite jak duży wpływ dieta ma na nasz organizm.
Wiadomo stosuję ją jeszcze zbyt krótko, żeby zobaczyć jeszcze większe zmiany - np cera wcale mi się nie poprawiła, ale na to liczę dopiero po 3 miesiącach jej stosowania. M kupił książkę pewnej angielskiej doktorki o PCOS i Insulinooporności. Zalecała ona tam podobną dietę, ale można w niej było spożywać pełnoziarniste produkty i soję (a soja ma bardzo zły wpływ na PCOS, więc ją omijam szerokim łukiem). Pisała, że pierwsze efekty będzie można dostrzec po 3 miesiącach.

Po 23 dniach od tych badań krwi, które zmieniły moje życie, dostałam okres, cykl trwał 73 dni.

10 kwietnia mieliśmy wizytę w Klinice, żeby obmówić wszystkie szczegóły związane z IVF i podpisać kupę wypełnionych przez nas w domu "papierków". Musieliśmy też dostarczyć kopie dokumentów tożsamości i po jednym zdjęciu paszportowym. Pani pielęgniarka pokazała mi jak mieszać nowe zastrzyki, bo poza tymi, które brałam przy stymulacji, dostanę takie, w których przed podaniem trzeba w buteleczce wymieszać płyn z proszkiem i nabrać to do strzykawki (Cetrotide 0.25 mg). Te moje wcześniejsze zastrzyki były w penie, a w nim tylko ustawiałam dawkę i wstrzykiwałam. Trochę się obawiam tych nowych, bo i igła dłuższa i do penów już się zdążyłam przyzwyczaić, potrafię już opanować panikę - z takimi zwykłymi strzykawkami może być problem, ale jak trzeba, to trzeba. Dostanę też taki zastrzyk "na wszelki wypadek", ponieważ w moim wypadku jest bardzo wysokie ryzyko przestymulowania i jeśli się tak zdarzy, to będę musiała go sobie wstrzyknąć (Superfact 5.5 mg). Poza tym jeszcze 2 opakowania Cyclogestu 400 mg. Po naszej wizycie pielęgniarka miała złożyć zamówienie na te leki i specjalny kurier miał je nam dostarczyć (i dostarczył 17 kwietnia - teraz pół lodówki zajmują zastrzyki).
Na wizycie miałam robione też USG. Byłam akurat w 11 dc i pielęgniarka napomknęła, że jeśli bylibyśmy zainteresowani, to wygląda na to, że w tym cyklu owulacja będzie z lewego jajnika. Dla mnie to akurat nic nie znaczyło, bo już czasem tak mi mówiła w cyklach pomiędzy stymulacją, a ciągnęły się one w nieskończoność i nawet mowy o owulacji nie było. M jednak wziął to sobie do serca i powiedział, że musimy, to wykorzystać ;) Bo któż by nie wolał, żeby IVF nas ominęło, żeby nie było konieczne?
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w 15 dniu cyklu pojawił się śluz płodny i to bardzo. Byłam bardzo zaskoczona, bo nigdy przenigdy nie miałam takiego w naturalnym cyklu (bo nigdy nie miałam owulacji). W 17 dc po południu mocno bolał mnie lewy jajnik (czyżby to owulacja?). Na drugi dzień zaczęły boleć mnie sutki, więc już było jasne, że progesteron wzrósł. Jednak po 2 dniach przestały... i cisza. Mimo wszystko myślę, że to dobry znak, że dieta działa i coś jednak zaczęło się dziać w dobrym kierunku, z moimi hormonami dzięki niej. Acha, bo nie napisałam, że zbyt duży poziom insuliny ma bardzo zły wpływ na jajniki, na hormony, które one wytwarzają. To przez to nie mam owulacji.
W każdym razie dobrze, że z tą moją dietą wyszło tak jak wyszło, że w końcu jem tak jak powinnam, bo dzięki temu szanse na powodzenie przy IVF, również są większe.

Na wizycie jeszcze pytaliśmy się pielęgniarki czy za wysoki poziom glukozy w czymś przeszkadza, a ona kazała mi się jak najszybciej, jeszcze przed IVF skontaktować z GP, bo przy wyższym cukrze są mniejsze szanse na powodzenie, a nawet jeśli się uda, to jest niebezpieczny podczas ciąży dla matki i dla dziecka (może przyczynić się też do poronienia). Dodatkowo kazała mi zrobić wymaz z szyjki macicy, który powinnam mieć zrobiony po 25 urodzinach, ale zapomniałam... (zrobiłam - wynik dobry).
Dostałam jeszcze zalecenie, żeby kupić Ferrous Sulphate 200 mg, ponieważ mam za niski poziom żelaza. Wyniki hormonów, ponoć wyszły typowe jak dla kobiety z PCOS.
I jeszcze dobra dla mnie wiadomość - jeśli okres nie zjawi się do 35 dc i test będzie negatywny, to mamy zadzwonić do Kliniki i wyślą mi receptę na tabletki na wywołanie, więc cykl nie będzie ciągnął się w nieskończoność (a tego się obawiałam).


Konsultację w sprawie cukru miałam 16 kwietnia przez telefon z GP (bo wizyta w gabinecie była dostępna dopiero w maju...), ale nie wydał się w ogóle zainteresowany. Stwierdził, że od 20 lat ma do czynienia z cukrzykami i o takim cukrze, to oni tylko marzą. Niestety nie wziął pod uwagę tego, że jest coś takiego jak stan przedcukrzycowy, insulinooporność, nawet nie zapytał o historię choroby w rodzinie, a akurat moja babcia miała cukrzycę. Kazał żyć jak wcześniej i się nie przejmować, a już na pewno nie kontrolować poziomu glukozy glukometrem... Dobrze, że się nie posłuchałam i nie wróciłam do normalnej diety, bo sama jestem sobie świadkiem, jak dobry wpływ miała na mnie zmiana diety i trybu życia.
Parę dni temu na czczo zbadałam sobie poziom glukozy i wyszło mi 4.2 mmol/L!!! To cudowny wynik! Na początku diety ciągle utrzymywał się na poziomie 5.8 czasem spadał do 5.4, ale teraz jest już na znacznie niższym poziomie (a na diecie jestem od 1,5 miesiąca - z tym, że w pierwszym tygodniu, a może troszkę dłużej, jadłam jeszcze produkty mleczne, bo nie wiedziałam, ze mleko zawiera insulinę, której w moim organizmie jest i tak za dużo).
Poza spadkiem cukru, zgubiłam też parę centymetrów - po miesiącu na mojej nowej diecie, na przykład sam obwód brzucha zmniejszył mi się o 5 cm!
Mam więcej energii i po prostu bardziej mi się chce cokolwiek robić. Taką dietę mogę polecić każdemu nie tylko starającym się o dziecko, bo jedzenie ma wpływ na to jak się czujemy każdego dnia, chociaż na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Jest pięknie! ;)