wtorek, 4 listopada 2014

28 tydzień był mocno zajęty pod względem ciążowym.
13 października miałam mieć test glukozy, ale kilka dni wcześniej zadzwonili ze szpitala i powiedzieli, że mają strajk, więc badanie zostało przełożone na 15-go. Jednak poniedziałek nie okazał się wolnym dniem, bo w poprzednim tygodniu przyszedł list z terminem szkoły rodzenia i pierwsze spotkanie wypadało właśnie w poniedziałek o 18:30. Ogólnie na szkole rodzenia dowiedzieliśmy się sporo ciekawych rzeczy, część pewnie wyleciała już z głowy, ale zapamiętałam np, że aktualnie nie poleca się klepania dziecka po karmieniu, żeby mu się odbiło, tylko pozwala się połkniętemu powietrzu wydostać drugą stroną. Jestem bardzo nastawiona na karmienie piersią, ale ciągle powtarzałam, że "jak mi się tylko uda, to na pewno będę karmić". Położna sprawiła, że zmieniłam nieco to myślenie. Co by zrobiła kobieta będąc na bezludnej wyspie z dzieckiem, mając tylko mleko w piersiach, żeby je nakarmić? Nie powiedziałaby sobie - jak się uda to je nakarmię, jak nie to trudno. W dzisiejszych czasach mamy mleka zastępcze i może przez to wiele kobiet zbyt szybko się poddaje. Kiedyś tego nie było, była tylko jedna opcja - pierś. Dlatego nie mówię już, że jak mi się uda, to będę karmiła - będę karmiła piersią, bo nie ma innej opcji i tyle ;) Wiadomo początki będą trudne o czym też położna wspominała. Może być tak, że dopóki laktacja się nie rozkręci, dziecko będzie głodne i będzie ciągle płakać, ale ponoć w okolicach 4 dnia powinno się już najeść.
Poruszane były różne tematy skurczów, porodu czy kupki niemowlaka. Najbardziej chyba zaskoczyło mnie to, że u nowo narodzonych dziewczynek może wystąpić okres! I to ponoć jest normalne, po kilku dniach mija. Dobrze było się o tym dowiedzieć, bo inaczej pewnie bym umarła ze strachu, gdybym zobaczyła krew na pieluszce Nicolci.
Spotkanie trwało 2 godziny. Drugie mieliśmy tydzień później. Na nim poza teorią, ćwiczyliśmy też oddychanie. Tatusiowie też ćwiczyli - musiałyśmy ich szczypać, żeby poczuli się trochę bardziej jak rodzące kobiety ;)
W środę poza testem glukozy mieliśmy też spotkanie z położną.
Testu bardzo się obawiałam, bo czytałam na 28dni relacje dziewczyn. Pisały, że płyn który dostawały do picia był ohydny, strasznie słodki. Niektóre wymiotowały albo mdlały. Umówieni byliśmy na 8:30. Jednak nikogo jeszcze nie było. Przyjęli mnie dopiero około 9. Oczywiście jak to ostatnio coraz częściej u mnie bywa, nie mogli pobrać mi krwi. Pielęgniarka jeździła mi igłą w prawej ręce, ale nie poleciała ani kropelka. Spróbowała z lewej i jakoś się udało chociaż też musiała trochę powiercić. Pobrała mi od razu krew do innych badań kontrolnych (żelazo itd), do których miała mi pobrać krew położna na wizycie po południu. Zaraz po pobraniu dostałam do wypicia ten okropny płyn, który okazał się całkiem smacznym pomarańczowym napojem-najwyraźniej w Anglii podają coś innego niż w Polsce. Musiałam go wypić w ciągu 5 minut i potem w ciągu następnych 5 kubeczek wody. Potem musieliśmy czekać 2 godziny na kolejne pobranie krwi, w trakcie których mogłam pić wodę. Drugie pobranie też było okropne. Pielęgniarka wbiła się znowu w lewą rękę, ale krew nie chciała lecieć, więc postanowiła wbić się w te same miejsce co poprzednim razem-co to był za przeszywający ból w całej ręce. Kiedy skończyła pobierać, krew się roztrysnęła plamiąc poduszkę, na której trzymałam rękę... Wszystko skończyło się po 11 i w końcu w samochodzie mogłam zjeść śniadanie.
Na 14 byliśmy umówieni do położnej. Tym razem ku mojemu zdziwieniu przyjęła nas moja położna. Ostatnio widzieliśmy się na początku czerwca, kiedy była u nas w domu na pierwszej wizycie. Pamiętała nawet, że mieliśmy remont i przyjęliśmy ją w naszej małej kuchni-właściwie to pewnie często jej się takie coś nie zdarza, dlatego zapamiętała. Wizyta przebiegła standardowo, badanie siuśków na obecność białka, mierzenie ciśnienia, słuchanie serduszka, mierzenie macicy, kilka pytań chociaż tym razem jakoś nie miałam ich wielu-znudziło mi się już mówienie o moich dolegliwościach, których ciągle mi przybywa, bo położne i tak zawsze mówią to samo-że to normalne albo jak będzie bardzo źle to żeby jechać do szpitala-tyle to i ja wiem, więc chyba nie ma zbytnio sensu mówić jak się czuję.
Położna wspomniała też o szczepieniach na grypę i na whooping cough (krztusiec), bo akurat to drugie teraz panuje u nas w mieście. Ponoć ta szczepionka nie jest groźna dla dziecka, a wręcz poleca się ją, bo dziecko też się uodparnia.Na grypę na pewno nie będę się szczepiła, a na ten krztusiec M doradza mi się zaszczepić, chociaż ja się boję, bo to wirus, a ja nie chce, żeby stała się jakaś krzywda dziecku. Z drugiej strony taki krztusiec trwa zazwyczaj około 3 miesięcy, a małe dzieci przechodzą go bardzo źle i muszą być hospitalizowane. Dzieci po porodzie też na to szczepią. Położna kazała mi się zapisać w recepcji na to szczepienie, ale postanowiliśmy to przemyśleć-poza tym byłam akurat przeziębiona.
Od teraz z położną będziemy się spotykać już co 3 tygodnie.
16 października nadszedł w końcu dzień, którego z M oboje wyczekiwaliśmy - USG 3D/4D. Kiepsko się czułam tego dnia, przez przeziębienie, ale widok maleństwa poprawił mi samopoczucie. Na początku okazało się, że dzidzia jest obrócona twarzą do moich pleców i może nie udać się zrobić żadnego zdjęcia buźki. Zmierzono Maleństwu główkę brzuszek i kość udową, a ono w między czasie ku naszej uciesze obróciło się twarzą do przodu. Jeszcze przed wejściem do gabinetu specjalnie zjadłam kilka kostek czekolady, nauczona doświadczeniem innych, bo często słyszałam, że maluszek nie chciał się przekręcić albo spał i potem przerywano badanie, a mama musiała pospacerować i zjeść coś słodkiego, żeby maleństwo zmieniło swoje położenie. Poza tym nasze dzieciątko na poprzednich badaniach USG nie było chętne do zmiany pozycji.
Maleństwo było już ułożone główką do dołu, co do porodu może się jeszcze milion razy zmienić, ale mam nadzieję, że finalnie też tak się ułoży, bo bardzo chcę urodzić naturalnie, a przy innym położeniu zakończy się na cięciu cesarskim. Szacowana wago to 1190 g czyli w normie - ponoć wpasowuje się w samym środku normy. W aplikacjach ciążowych, które mam na telefonie podawana (średnia) waga jest nawet mniejsza, więc dzidzia ładnie rośnie.
Po przełączeniu obrazu z 2D na 3D mogliśmy zobaczyć twarzyczkę naszego maleństwa, co było cudowne. Jak to nasze dziecko zwykło, miało nóżkę na głowie ;) Widzieliśmy też jak połyka wody płodowe (czekoladka pewnie smakowała ;) ). Niesamowite jest zobaczyć kto tam w środku siedzi, chociaż odrobinę zerknąć na maleństwo, które noszę w sobie 24h na dobę. Tym bardziej, że dalej ciężko jest uwierzyć, że ja NAPRAWDĘ jestem w ciąży, że to mi się nie śni.
Poprosiliśmy też o potwierdzenie płci i okazało się, że dalej nic między nóżkami nie wyrosło i nasze maleństwo dalej pozostaje córeczką. To nawet dobrze, bo chłopcy w różowych ciuszkach nie wyglądają najlepiej ;) Chociaż wiadomo-w razie czego zrobi się szybko chłopięcą wyprawkę i nie będzie problemu :)
Po wszystkim dostaliśmy wydrukowanych kilka zdjęć, płytę ze zdjęciami i płytę z filmikiem z całego badania.

Poniżej 2 zdjęcia naszego Maleństwa:

z nóżką na głowie ;)


w czasie połykania wód płodowych ;)


Ogólnie był to dla mnie męczący tydzień, bo poza wizytami mieliśmy też w dwie niedziele nauki przedmałżeńskie (postanowiliśmy wziąć ślub Kościelny w dniu chrzcin), a będąc chora czułam się nie najlepiej. Nie miałam kiedy się porządnie wyleżeć, a nie chciałam też brać żadnych leków i leczyłam się głównie miodem z cytryną, trochę czosnkiem. Po tygodniu było już lepiej, a po dwóch całkiem przeszło. M z lekami męczył się dłużej.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz