środa, 15 maja 2013

Za nami czwarty rok starań i czwarta rocznica ślubu, a co przed nami?... Czas pokaże.
Pod koniec września zaczęłam brać Diane. Pierwszy cykl jakoś zniosłam - brałam tabletkę na noc, żeby przespać mdłości. Drugi cykl okazał się okropny. Przez 2 tygodnie bolała mnie strasznie głowa przy lewej skroni. Żadne tabletki nie pomagały, każdy ruch sprawiał, że ból był jeszcze silniejszy. Do tego doszło kołatanie serca i wysokie ciśnienie (które zawsze miałam niskie). Nie wiedziałam jednak, że to od tabletek antykoncepcyjnych, bo biorę trochę innych tabletek (witamin i innych suplementów). Wtedy brałam też Visaxinum, więc go odstawiłam, ale głowa bolała dalej. Męczyłam się tak dalej, aż doszłam do ostatniej tabletki Diane i po 2 dniach głowa przestała boleć. Trzeciego cyklu z Diane już nie zaczęłam. Maści używałam dalej i czekałam na list od dermatologa. Na wizycie we wrześniu powiedział, żebym czekała na list z terminem następnej wizyty za 3 miesiące. Przyszedł grudzień, Boże Narodzenie, a list nie przyszedł. Zostałam olana przez pana doktora...
Między Świętami a Nowym Rokiem Sandra, która mieszka niedaleko i też stara się z mężem długi czas o dziecko, powiedziała mi, że zaczęli w naszym hrabstwie refundować in vitro. Jeszcze przed końcem roku umówiliśmy się z M na wizytę do Kliniki. Ku naszemu zaskoczeniu wizyta była już 10 stycznia i to w naszym szpitalu (pisałam już, że nasza klinika jest taka "obwoźna" i w różnych miejscach mnie przyjmują). Na samej wizycie dowiedzieliśmy się, że nie tylko IVF jest teraz refundowane, ale i stymulacja Gonadotropinami. To zastrzyki, o których kiedyś wspominała mi doktorka, że jeśli CLO nie zadziała, to kolejnym krokiem, będą właśnie te zastrzyki, ale jeden cykl z nimi kosztuje aż 800 funtów. Teraz 6 cykli jest refundowanych. Jeśli Gonadotropiny nie sprawią, że zajdę w ciążę, to przysługują mi jeszcze 2 refundowane zabiegi IVF. Przy okazji się dowiedziałam, że do IVF również używa się Gonadotropin, tylko w większej dawce. Nic poza tym się na tej wizycie nie dowiedziałam. Doktorka powiedziała, że skontaktuje się ze swoją Fertility Nurse, a tamta skontaktuje się ze mną i umówi na wizytę. Na tą wizytę musiałam już trochę poczekać, bo była 7 lutego.
Pierwsze co się okazało, to że przenieśli naszą Klinikę ze szpitala, gdzie miała swoją główną siedzibę i teraz jest w prywatnym budynku. Nowe miejsce mi się spodobało, bo gabinet wygląd w końcu jak gabinet ginekologa z USG. Fertility Nurse czyli pielęgniarka specjalizująca się w płodności, wszystko dokładnie mi wytłumaczyła i moim zdaniem jest bardziej kompetentną osobą niż moja pani doktor. Cieszę się, że teraz przy stymulacji Gonadotropiną, to z tą pielęgniarką będę się spotykać, a nie z doktorką. Dostałam pudełko z zastrzykiem w "długopisie" i miałam czekać na kolejny cykl żeby od 2 dc zacząć je przyjmować.
W aktualnym cyklu piłam ziołową herbatkę FertiliTea. Wiele dziewczyn na 28 zaszło dzięki niej w ciążę, jednak długo opierałam się, żeby ją kupić. W końcu kiedyś pokazałam ją M na komputerze, wziął go, żeby poczytać o niej, a kiedy mi go oddał na ekranie widniała zakończona transakcja ;) Herbatkę miałam już pod koniec grudnia, ale można ją pić dopiero od początku cyklu, więc musiałam poczekać. Czekałam i czekałam...  cykl się ciągnął jak to u mnie bywa. W końcu w 62 dc postanowiłam wziąć Duphaston na wywołanie @. Brałam go po jednej tabletce rano i wieczorem przez 5 dni. Cykl trwał 69 dni i w końcu mogłam zacząć pić tą herbatkę, chociaż właściwie to podeszłam do niej bardzo sceptycznie i gdyby nie to, że M ją kupił, to sama bym tego nie zrobiła. Nie wierzyłam, ze na mnie zadziała, bo skoro CLO nie zadziałało, to jakieś tam ziółka na pewno nie ruszą moich jajników. Okazało się jednak, że w 22 dc miałam skok i potem ładną 16 dniową fazę lutealną. Ciekawym doświadczeniem było dla mnie to, że czułam się dokładnie tak jak w lipcu kiedy jeden jedyny raz CLO wywołało mi owulację. Wszystko zgadzało się co do dnia - dzień przed skokiem zaczęły mnie boleć sutki, w 9 dniu fl bolało podbrzusze, tak, że aż darły mnie całe nogi i tak samo od tamtej pory do samego końca cyklu bolało mnie podbrzusze. Przyznam, że bywały momenty, kiedy myślałam, że jeśli tak ma zawsze wyglądać mój cykl owulacyjny, to dziękuję, że nie mam ich częściej. Ponad tydzień bólu plus mega bolesny okres, to tak naprawdę 10 dni wyjętych z życia... Cykl trwał 37 dni.
Przyszedł czas na cykl z zastrzykami. Zaczął się strasznie boleśnie w Dzień Kobiet - miałam okazję poczuć, że jestem kobietą... Wiedziałam, ze z zastrzykami będzie trudno, bo jednak boję się igły, ale do tej pory kiedy chodziłam na pobranie krwi to się po prostu poddawałam pielęgniarce i nie robiłam przedstawień typu "boję się tej igły i zaraz zemdleję". Już wcześniej założyłam sobie, że zastrzyk zrobię sobie sama chociaż M proponował, że może mi je robić, to wydawało mi się, ze będę czuła się pewniej robiąc sobie sama. Niestety, kiedy przyszła 19 (czas zastrzyku) dokręciłam igłę do "pena" to spanikowałam i nie byłam w stanie sobie sama zrobić zastrzyku. W końcu M powiedział, że on mi zrobi. Byłam bliska ucieczki, bo strasznie się tego bałam. Męczyliśmy się z tym strasznie, aż w końcu po 2 godzinach i 15 minutach M zrobił mi ten zastrzyk z zaskoczenia. Wydawać by się mogło, ze drugiego dnia, to już z górki - nic bardziej mylnego - tym razem męczyliśmy się 6 godzin. Trzeciego dnia wcale nie było lepiej. Zdążyłam wpaść w paniczny strach i płakać wniebogłosy, jakby ktoś próbował mnie zabić, a nie wbić małą igiełkę. Po 5 godzinach daliśmy sobie spokój, bo było coraz gorzej i już oboje byliśmy wykończeni psychicznie. M powiedział, że na drugi dzień zadzwoni do przychodni i zapyta czy jakaś pielęgniarka nie mogłaby mi tych zastrzyków robić. Następnego dnia rano, kiedy M poszedł już do pracy, wstałam i postanowiłam zrobić zastrzyk sama, bez żadnego towarzystwa. Cóż miałam do stracenia, a nie widziało mi się też codzienne jeżdżenie do przychodni. Cała trzęsąc się wbiłam powolutku igłę i się udało. Od tamtej pory robiłam zastrzyki zawsze rano, kiedy byłam sama. Chociaż nie zawsze było łatwo i trzeba było wbijać się kilka razy. Raz wbiłam się chyba w żyłę, bo po zastrzyku krew zaczęła lecieć jak z kranika.
Już w 6 dc zaczęłam czuć jajniki. W 8 dc miałam pierwszy monitoring i było 5 pęcherzyków dominujących (trzy po 12 mm i dwa po 11 mm). Ból jajników stawał się coraz bardziej dokuczliwy (w szczególności lewego). W 11dc miałam kolejny monitoring. Były 3 pęcherzyki dominujące - dwa po 17 mm na lewym jajniku i jeden 15 mm na prawym. Wszystko stanęło pod znakiem zapytania, bo pęcherzyk który ma 17 mm jest w mojej klinice uznawany jako "gotowy". Jednak teoretycznie ten, który ma 15 mm też może uwolnić jajeczko, które zostanie zapłodnione. Klinika ma zasadę, że jeśli jest więcej niż 2 pęcherzyki, to przerywają leczenie, bo jest zbyt wielkie ryzyko ciąży mnogiej, która jest trudna w utrzymaniu i wiąże się z wielkim ryzykiem nie tylko dla dzieci, ale i dla matki. Dlatego ciąża bliźniacza, to najwięcej na co mogą sobie pozwolić. Pielęgniarka zostawiła nas w gabinecie i poszła się skonsultować ze swoją "starszą" koleżanką. Postanowiły, że jednak dadzą mi pena z Ovitrelle (zastrzykiem na pęknięcie pęcherzyków). Poczułam ulgę, bo po tych wcześniejszych przejściach z zastrzykami chyba bym się załamała, że wszystko poszło na marne. Kazali mi zrobić zastrzyk o 22 wieczorem i tak zrobiłam.
W tym cyklu przyjmowałam dawkę 75ui Gonal-f razy 7 i Ovitrelle 250ui razy 1. Przy obu monitoringach miałam pobieraną krew, żeby sprawdzić poziom estradiolu.
Dostałam zalecenie, aby po 16 dniach od zastrzyku Ovitrelle czyli w 27 dc zrobić test ciążowy.
W 13 dc po południu zaczął mnie boleć mocno lewy jajnik, aż rwała mnie lewa noga i plecy po lewej stronie (sądziłam, że to owulacja). W 15 dc miałam skok temperatury.
Z każdym dniem czułam się coraz gorzej. Bolały mnie piersi (chociaż akurat to nie był dla mnie problem) i podbrzusze, szczególnie lewy jajnik.
Wymęczona dotrwałam do końca cyklu. Zrobiłam test, który był negatywny. Z Kliniki kazali dać znać o tym jaki będzie wynik, więc daliśmy. Okazało się, że jednak kolejny cykl zrobią mi bez zastrzyków (chociaż wcześniej mówili, że jeśli test będzie negatywny, to będziemy stymulować jajniki od nowa). Umówili mnie na wizytę w 14 dniu następnego cyklu, żeby obejrzeć moje jajniki. Być może mieli nadzieję, że samo coś się ruszy bez stymulacji. Postanowiłam nie marnować cyklu i zacząć pić FertiliTea-w końcu ostatnim razem wywołała mi owulację (oczywiście nigdy nie ma 100% pewności, ale skok tempki był). Cykl trwał 27 dni i od nowego w 3 dc zaczęłam picie herbatki (powinnam od początku, ale czekałam na dostawę).
W 6 dc, byliśmy z M u lekarza GP, bo od Świąt Wielkanocnych (czyli już 2 tygodnie) bolała mnie noga. Zostałam skierowana do fizjoterapeuty. Jeszcze w drodze powrotnej w samochodzie zaczęło boleć mnie podbrzusze. Myślałam, że to dlatego, że chce mi się siku, i że jak już się wysikam to przejdzie. W domu od razu pobiegłam do łazienki, ale niestety po wysikaniu, ból się raczej nasilił, a nie zmalał. Położyłam się do łóżka i zwinęłam pod kołdrą. Ból był coraz silniejszy z jeszcze mocniejszymi skurczami. M w tym czasie zajmował się jakimiś sprawami papierkowymi związanymi z domem, który kupujemy. Kiedy do mnie przyszedł poprosiłam o tabletki przeciwbólowe. Jednak było coraz gorzej mimo tabletek. Myślałam, że nie dam rady wziąć kolejnych, bo nie byłam w stanie się ruszyć, ból mnie paraliżował. Coś okropnego... Myślałam, że coś urodzę, bo skurcze były bardzo silne. M chciał dzwonić po karetkę, ale miałam nadzieję, że mi przejdzie, bo przecież kto jak kto, ale ja z wielkim bólem mam do czynienia w czasie każdego okresu. Czasem też bywa tak tragicznie, że myślę, że umrę, ale wiem, że ból kiedyś musi przejść. Tym razem też miałam taką nadzieję. Nagle zachciało mi się mocno siku i mimo tego, że bolało to zdołałam się już zatoczyć do łazienki i po wysikaniu ból przeszedł jak ręką odjął! Co było przyczyną tego bólu? Moim zdaniem pękł mi torbiel. Po wszystkim pojawiło mi się lekkie plamienie, więc tym bardziej wydaje mi się, że to po pęknięciu. Przestałam pić FertiliTea, bo razem z M stwierdziliśmy, że lepiej jednak dać odpocząć jajnikom.
W 14 dc poszliśmy na umówioną wizytę i pytaliśmy pielęgniarkę czy ten ból to mogło być pęknięcie torbiela, ale powiedziała, że nie wie... Zrobiła mi USG i okazało się, że na prawym jajniku mam torbiel... 32x26 mm. Kolejną wizytę mam mieć kiedy przyjdzie okres, a jeśli nie przyjdzie do 35 dc, to mam się zgłosić po receptę na leki wywołujące. Na wizycie mam mieć USG, żeby sprawdzić czy torbiel się wchłania. Cykl jednak mnie bardzo zaskoczył, bo w 23 dc zaczęłam mieć brązowe plamienie i cykl trwał tylko 24 dni! Wszystko potoczyło się szybciej niż myślałam, bo byłam przygotowana raczej na tasiemca, tak jak to u mnie jest w zwyczaju. Aktualny cykl opiszę w następnym wpisie.


   Na przełomie roku zapisałam się do banku dawców szpiku. Czekam na dzień, w którym dadzą mi znać, że ktoś mnie potrzebuje. Jeśli nie mogę dać życia jako matka, to chociaż w taki sposób je komuś podaruję.
   Po nowym roku, a dokładnie w lutym dowiedziałam się od siostry, że jest w ciąży - już w 10 tygodniu, ale zwlekała z poinformowaniem mnie, bo było jej głupio (z wiadomych przyczyn). Pojawiła się myśl, że ja też chcę i ucieszyłam się, bo pomyślałam, że może mi z tymi zastrzykami też się uda i będziemy razem świeżymi mamusiami w tym samym okresie. Z czasem stwierdzam, że kolejne ciąże w otoczeniu już coraz mniej mnie dotykają. Oczywiście są wyjątki, kiedy ktoś wpada, nie chce dziecka albo wiem, że dziecku będzie po prostu źle w tej rodzinie - wtedy zadaję sobie pytanie "dlaczego to nie nam przytrafił się taki cud? dlaczego to nie my?". Nie mam już fazy płaczu w takich sytuacjach, tak jak większość staraczek i bardzo się z tego cieszę. Chyba stałam się silniejsza i potrafię podejść do tego ze spokojem. Z dumą stwierdzam, że już od jakiegoś roku nie uroniłam ani jednej łzy z powodu niepłodności. Dla zwykłego człowieka może wydać się to śmieszne, ale każda staraczka zrozumie o co chodzi i będzie wiedziała, że jest to wielki wyczyn ;)
Wracając do siostry... Na pierwszym badaniu w 12 tc okazało się, że płód obumarł w 8 tc... :( Przyznam, że u każdego innego, ale u niej takiego czegoś się nie spodziewałam, bo raczej nie miała nigdy problemów w tej sferze. Popłakałam się, bo to nie tak miało być... Biedne dzieciątko. Żal mi siostry i przykro mi, że musiała przez to przechodzić. Naprawdę cieszyłam się, że będę ciocią. Nawet próbowałam namówić M, żebyśmy kupili dom w mieście siostry, a nie tutaj gdzie szukaliśmy. Chciałam być bliżej niej kiedy urodzi, jednak teraz to już nieistotne. Teraz jeszcze bardziej się boję, że kiedy mi uda się zajść w ciążę, to ją stracę, bo nasza mama też poroniła pierwsze dziecko. Ja nie poradziłabym sobie gdybym w końcu po 4 latach zaszła w ciążę i ją straciła... Jest to dla mnie niewyobrażalny ból i wiem, że jestem zbyt słaba pod tym względem, żeby sobie z nim poradzić. Tym bardziej, że na kolejną ciążę mogłabym czekać znowu kilka lat...
O poronieniu siostry dowiedziałam się w cyklu z zastrzykami i było mi trudno, bo miałam świadomość, że siostrze byłoby smutno gdyby dowiedziała się, że zaszłam w ciążę. Dlatego z jednej strony chciałam, żeby się udało, ale z drugiej myślałam o siostrze. Nawet obie tego samego dnia miałyśmy wizytę u lekarza - ona żeby potwierdzić, że ciąża obumarła, a ja czy rosną mi pęcherzyki... Myślałam o niej na tej wizycie i czułam się jakoś tak nie fair wobec niej. Zresztą prawie zawsze nasze wizyty się zbiegały, albo były tego samego dnia albo sąsiedniego. Z tym, że ona dostawała globulki na poronienie, a potem miała kontrole czy macica się oczyściła, a ja czy rosną mi pęcherzyki i czy podać zastrzyk na ich pęknięcie....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz