poniedziałek, 9 czerwca 2014

29 maja byliśmy na pierwszej wizycie u GP. Szczerze powiedziawszy, myślałam, że doktorka będzie wiedziała w jakiej sprawie tam przychodzimy (M dzwoniąc do recepcji mówił, że jestem w ciąży i pani umówiła mnie do doktorki, a nie do położnej). Tak naprawdę nie wiem po co była ta wizyta, bo i tak pani kazała mi się umówić w recepcji z położną. Jedyne na co przydała się ta wizyta, to poprosiłam o inną formę żelaza, bo w klinice dostałam Ferrous Sulphate, ale po nim miałam biegunki i musiałam odstawić. Po przewertowaniu dwóch książek doktorka przepisała mi Ferrous Fumarate, ale tylko na 28 dni... Jednak skierowała mnie też na badanie poziomu żelaza, ferrytyny itp, żeby sprawdzić czy rzeczywiście mam niski poziom żelaza. W aptece farmaceuta powiedział, że tak krótki okres przyjmowania tych tabletek nic nie zmieni, że trzeba przyjmować je dłużej. Powiedział też, że te tabletki taniej wyjdą bez recepty i do tego w pudełku jest ich zdecydowanie więcej, więc będę je mogła brać dłużej.
W recepcji dostałam formularz do wypełnienia, żeby położna mogła się ze mną skontaktować i umówić na pierwszą wizytę. Dowiedzieliśmy się, że pierwsza wizyta będzie w domu! A my mamy rozgrzebany salon!... No cóż pomyśleliśmy, że zanim się z nami skontaktuje, to M zdąży doprowadzić dom do tego stopnia, że będzie ją gdzie przyjąć.
Od kilku dni miałam przebarwienia na wkładce, ale nie byłam pewna czy to coś poważnego (tłumaczyłam sobie, że w ciąży mam ciemniejszy mocz i to może od tego...). Nie chciałam dopuszczać do siebie najgorszego. Jednak wieczorem 30 maja pojawił się brązowawy śluz... Myślałam, że to już koniec. Mojej siostry dzieciątko obumarło w 8 tygodniu ciąży, a ja właśnie byłam w 8 tygodniu... Starałam się być silna i nie myśleć o najgorszym, ale kiedy już w łóżku po zgaszeniu światła M całował mój brzuch i mówił do Maluszka, żeby z nami został, to nie dałam rady i zaczęłam płakać. Tak się bałam, że już go tam nie ma, że straciliśmy nasz cud. Nawet teraz nie potrafię pisać o tym nie płacząc. Na drugi dzień powoli się uszykowałam, poza plamieniem bolało mnie podbrzusze. Była niedziela, 1 czerwca, Dzień Dziecka... Musieliśmy jechać na Emergency do szpitala w Gloucester, bo w naszym nie zajmują się takimi sprawami. Na miejscu byliśmy przed 12. Byłam zaskoczona ilością ludzi czekających  na przyjęcie. Po około godzinie zostaliśmy poproszeni przez pielęgniarkę do gabinetu. Wypytała co i jak, zmierzyła mi temperaturę (ponoć była lekko podwyższona), zmierzyła ciśnienie (było w normie). Dostałam pojemniczek do oddania moczu i pokierowano mnie do łazienki. Potem musieliśmy czekać w innej poczekalni, gdzie też było sporo ludzi. Po pewnym czasie ta sama pielęgniarka poprosiła nas i zaprowadziła na oddział, gdzie przekazała mnie pod opiekę innej pielęgniarce. Tam dostałam koszulę do przebrania, kazali mi się położyć, jedna z pielęgniarek pobrała mi krew (kilka próbek) i zostawiła mi wenflon w ręce na wypadek gdyby trzeba było mi coś podać. Pytała czy podać mi coś przeciwbólowego, ale podbrzusze nie bolało mnie na tyle mocno, żebym musiała "truć" moje Maleństwo. Po pewnym czasie przyszła inna pielęgniarka, wypytała o szczegóły, obmacała mi brzuch, po czym stwierdziła, że mogę iść do domu, bo na plamienia w ciąży i tak nie ma lekarstwa, ale dostanę skierowanie do Early Pregnancy Unit. Nagrała się tam na sekretarkę i powiedziała, że w ciągu 24 godzin ktoś powinien się ze mną skontaktować. W poniedziałek dzwonili i umówili mnie na wizytę we wtorek o 8:30.
Wtorek, 3 czerwca, imieniny mojego Taty, liczyłam, że czuwa nad nami. Jechaliśmy tam jak na skazanie, oboje się denerwowaliśmy. M zazwyczaj nie ma takich problemów, ale nawet jemu przewracało się w żołądku. Cały czas się modliłam i prosiłam Boga, żeby wszystko było dobrze. Dojechaliśmy na miejsce, znaleźliśmy oddział położniczy, nikogo jeszcze nie było, bo była 8, a pracę zaczynali o 8:30. Minęła 8:30, ale nikt się nie spieszył, żeby nas przyjąć. Wcześniej przez telefon dostałam wskazówki, żeby wypić dużo wody, żeby mieć pełny pęcherz, jednak w czasie tych oczekiwań musiałam 2 razy pójść do łazienki, bo nie wytrzymałam. W końcu jakoś przed 9, kiedy poczekalnia była już pełna, zostaliśmy wezwani przez pielęgniarkę do gabinetu. Wypytała co i jak. Powiedziała, żebyśmy wrócili do poczekalni, i że za chwilę poprosi nas inna pielęgniarka, żeby zrobić USG. Znowu musieliśmy czekać sporo czasu i znowu musiałam pójść do łazienki. Siedzenie w tej poczekalni było okropne. Wiedziałam, że zaraz mogę dowiedzieć się najgorszego, że mogę wracać do domu z wielkim płaczem, w rozpaczy. W końcu zostaliśmy poproszeni do gabinetu. Położyłam się na łóżku i pielęgniarka zaczęła robić scan przez brzuch. Powiedziała, że najpierw zobaczy sama jak wszystko wygląda, a potem mi powie i pokaże. Na monitorze obok mojej głowy nic się nie wyświetlało więc patrzyłam w sufit modląc się, żeby wszystko było dobrze. Po jakimś czasie M zwrócił mi uwagę, żebym popatrzyła na monitor, bo już się na nim coś wyświetlało. Zobaczyłam moje kochane Maleństwo! Takie już duże w porównaniu z poprzednim USG. Teraz było widać je dokładnie. I serduszko biło! Piękne uczucie. Co za szczęście! Myślałam, że się popłaczę, miałam już łzy w oczach, ale się powstrzymałam, za to teraz ryczę ;) Szkoda, że nie dostałam zdjęcia. Mogłabym na nie patrzeć całe dnie ;)
Po obejrzeniu Maluszka, pielęgniarka obejrzała moje jajniki i na lewym zobaczyłam coś wielkiego co właściwie mogło być jajnikiem, ale wyglądem przypominało pęcherzyk-tylko zdecydowanie za duży, przez który jajnik nie był już widoczny. Kiedy oglądała ten jajnik, to dość mocno mnie bolał. Na prawym jajniku nic takiego nie było i nie bolało. Znowu zostaliśmy skierowani do poczekalni. Tym razem siedzieliśmy tam bardzo szczęśliwi, bo wiedzieliśmy, że nasze Maleństwo ma się dobrze. Po pewnym czasie poprosiła nas do gabinetu pierwsza pielęgniarka. Powiedziała, że z Maluszkiem wszystko dobrze. Jego wiek według USG to 8 tygodni i 4 dni (czyli dzień mniej niż wyszło na pierwszym USG). Niestety na lewym jajniku mam torbiel, całkiem duży (z tego co pamiętam - 5.4 x 4.9 x 5.0cm). Taki torbiel w czasie ciąży raczej się nie zmniejszy. Hormony ciążowe sprzyjają torbielom i te rosną, po ciąży powinien się wchłonąć. Jest ryzyko, że torbiel na przykład się skręci albo pęknie. Jeśli będę miała duży ból w podbrzuszu i/lub krwawienie, to mam natychmiast zjawić się w szpitalu. Czytałam, że takie coś może być groźne nie tylko dla mnie, ale dla dziecka również. Boję się bardzo, bo to tak jak siedzenie na tykającej bombie... Podczas USG w 12 tygodniu mam przypomnieć, żeby sprawdzili czy ten torbiel rośnie.
Przy takich torbielach najlepiej dużo leżeć i nie wysilać się-wtedy jest mniejsze ryzyko, że stanie się coś złego.
W czasie kiedy byliśmy w szpitalu, próbowała się z nami skontaktować położna. Po wyjściu ze szpitala M do niej zadzwonił. Okazało się, że chce do nas przyjść już na drugi dzień - a my przecież nie mamy warunków, nie ma gdzie i na czym usiąść... M zapytał czy nie możemy w jakiejś restauracji się spotkać, ale powiedziała, że to zbyt prywatna sprawa i musi być w domu. Jedynym wyjściem była kuchnia, nasza malutka kuchnia, gdzie nie ma na czym usiąść, a dwoje ludzi to już tłok.
4 czerwca o 10:30 mieliśmy pierwsze spotkanie z położną. Okazało się, że przyszła jeszcze z inną kobietą (chyba douczającą się). M wstawił wcześniej do kuchni 2 krzesła dla mnie i dla położnej i już było ciasno. Trzecie krzesło by się już nie zmieściło, więc przyniósł mi taboret. Sporo było tych papierków do wypełniania, odpowiedzi na pytania. Nie czułam się zbyt dobrze, więc odetchnęłam kiedy sobie poszły, a ja mogłam wrócić do łóżka (w którym dalej spędzam całe dnie).
Niedługo po wyjściu położnej przyszła paczka z Fetal Dopplerem. Ponoć wykrywa puls od 12 tygodnia ciąży. W opiniach czytałam, że niektórym udaje się wykryć wcześniej. Nie liczyłam, że mi też się poszczęści, ale postanowiłam spróbować. Po nie tak długim czasie przeszukiwań podbrzusza, udało się! W 8 tygodniu i 5 dniu ciąży pierwszy raz usłyszeliśmy bicie serduszka naszego Maleństwa! ;) Nie było jeszcze słychać ciągiem, tylko z przerwami, ale było słychać ;) Piękne uczucie! Daje poczucie, że naprawdę rozwija się we mnie nowe życie ;) Moje serce skakało z radości ;)
Od kiedy plamienia się nasiliły przez kilka dni dolegliwości ciążowe osłabły i to mnie też martwiło, szczególnie przed USG, bo myślałam, że już po wszystkim... Potem stopniowo powracały. Na ból podbrzusza brałam no-spę. Cały czas biorę progesteron (Cyclogest 400 mg). Cały czas leżę, przy torbielach jest to wskazane, mam nadzieję, że dzięki temu nasz Maluszek zostanie z nami i w styczniu 2015 będziemy się cieszyć z jego narodzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz